Data: |
02.10.2021 |
Odległość: | 1500 km |
Czas: | 24 godziny |
Motocykle: |
Honda Deauville |
Pomysł na wyjazd na Hel pojawił się już dawno temu, lecz nie było nigdy czasu. Pierwotnie mieliśmy jechać na dwa dni, w celu sprawdzenia czy jadąc do Hiszpanii jesteśmy w stanie robić odcinki po 600-700 km.
Jednakże siedząc w domu w czasie brzydkiej pogody pojawił się w głowie dziwny pomysł. Pomysł, którego szczegółów zdradzał jeszcze nie będę. Od słowa do słowa z GregJakiem pomysł się rozrósł tak bardzo, że aż trochę nas przeraził. Nie na tyle oczywiście żeby z niego zrezygnować, ale na tyle, że potrzebna była próba generalna.
Na próbę generalną najlepiej nadawał się pomysł odwiedzenia Helu. Tyle, że konieczne było wprowadzenie pewnych zmian. Rezygnujemy z noclegu, ruszamy w środku nocy, jedziemy ile się da.
W międzyczasie do grona szaleńców dołączyła jeszcze Asia, która jakoś tak zupełnie przypadkiem miała wolne w pracy.
Plan zakładał:
- Ruszamy o 00.00 z piątku na sobotę, aby w razie czego mieć jeden dzień więcej gdyby jednak trzeba było nocować po drodze, oraz mieć oczywiście dzień na odpoczynek.
- Jadąc na północ omijamy drogi szybkiego ruchu, tak aby zasymulować jazdę drogami lokalnymi w Hiszpanii
- Na miejscu przebywamy jak najkrócej i szybko ruszamy w drogę powrotną
- Chcemy zmieścić się w 24 godzinach, jednak na pierwszym miejscu jest bezpieczeństwo i zdrowie. Dlatego w razie jakichkolwiek problemów przerywamy wyjazd.
Ciężko napisać relację z takiego wyjazdu, ponieważ przy takiej ilości godzin i kilometrów, wiele sytuacji zaczyna się gubić i zacierać. Trudno zapamiętać dokładnie co się działo, więc wybaczcie ale szczegółowo nie będzie.
Spotykamy się o 23.30 na stacji. Chcemy ruszyć o północy, jednak już na początku pojawia się problem, bo akurat na stacji trwa przerwa techniczna i nie da się zatankować maszyn. Ruszamy więc o 00.35.
Snująca się mgła nie zapowiada szybkiego przelotu. Do tego temperatura, która w czasie jazdy spada do 7 stopni, co daje odczuwalnej około 0. Pierwszy planowany postój wypada już w Olkuszu. Prowadzi GregJak bo już na starcie moja nawigacja postanawia nie współpracować. Postój w Olkuszu, po zaledwie 40 minutach jazdy jest potrzebny aby, sprawdzić czy wszystko jest ok, czy ubrania są wystarczające, itd. I to był bardzo dobry pomysł, bo już na starcie okazuje się, że Asia musi ubrać jeszcze jedną warstwę. Dobrze, że ją ma.
Dalsze kilometry to jazda, tankowanie, jazda, grzanie się, jazda i tak w kółko. Jest okropnie zimno, chłód wdziera się każą źle zabezpieczoną szczeliną wgłąb naszych kokonów. Sytuację ratuje praktycznie zerowy ruch. Jednak nie jest łatwo, zwłaszcza, że nawet pinlocki nie działają przy tej wilgotności jak należy. Tak czy siak, zajeżdżając na stację o 3 nad ranem robimy na zaspanych pracownicach pewne wrażenie. Ale jak to stwierdzają - Wy jesteście dobrze ubrani!
Acha, na pewno!
GregJak prowadzi szybko i pewnie. W komunikatorach co chwila pojawiają się kolejne komunikaty:
- uwaga sarna po lewej
- uwaga druga sarna....
-... a nie to kot był.
Po blisko 11 godzinach jazdy dojeżdżamy na miejsce. Jest juz po sezonie, więc oprócz miłośników kajtów, praktycznie pustki. Wszystko pozamykane.
Wieje, jest 11 stopni. Miało być 18. Jesteśmy zawiedzeni, tym bardziej, że docierają do nas wiadomości, iż w Krakowie słoneczko i cieplutko.
Ruszamy na plażę, trzeba porobić fotki, jeszcze obiad, apteka i trzeba ruszać do domu.
Tym razem ruszamy przez Warszawę trasą S7 żeby nadrobić trochę czasu. Po drodze kilka przygód, a to oleju nie ma, a to łańcuch się wyciągnął, a to nawigacja prowadzi nas w rów. Jednak cali i zdrowi dojeżdżamy do Krakowa.
Czy udało się zdążyć? Obejrzyjcie film.